Malenkowicz

Biale swieta

Święta!

Piękny czas, gdy bóg się rodzi, moc truchleje bo pan nie biosów obrażony.

To znów ten czas w roku! Zbliżały się wielkimi krokami… Przygotowania szły pełną parą.

Nikt się nie kąpał, bo karp w wannie pływał,

Nikt nic nie jadł, bo wszystko było „na święta”,

Nikt na nic nie mógł sobie pozwolić, bo cała kasa szła na prezenty i czterdzieste ciasto na dwudziesty deser, tak bardzo potrzebny po ledwie dwunastu daniach zjedzonych przy kolacji wigilijnej zaraz po uroczystym waflu przystawkowym.

No i w końcu… Pogoda!

Dzieci i dorośli prześcigali się w tym kto bardziej oczekuje „Białych świąt”.

Dzieci? Z przyczyn oczywistych. Śnieg to niezła zabawa!

Dorośli? No bo przecież jak tu rozkoszować się świątecznym karpiem i pustym po kupieniu prezentów portfelem, gdy za oknem szaro a nie biało? I jak tu iść na pasterkę, gdy nie trzeba odśnieżać samochodu i nie ma ryzyka rozbicia się na pierwszym zakręcie, bo przecież święta więc nie posypane a że „nigdy nie pada” to opon zimowych brak?

Święta!

Piękny czas! Rodzina w komplecie! Świecidełka w oknie a z barierki na balkonie, po drabinie, spuszcza się grubiutki św.Mikołaj z gołymi pośladami, w radiu po raz 256 leci Last Christmas a czas upływa jeszcze szybciej niż pieniądze z konta.

GDZIE TEN ŚNIEG?! Wewnętrznie krzyczała Bożenka w kuchni przy lepieniu pierogów. Złotówka ciągle czekała na stole by być wsadzoną w pieroga i połamać dziadkowi Staszkowi szczękę. Bo oczywistym jest, że dziadek Staszek trafi na pieroga z monetą. Choćby miał zjeść wszystkie i się przekręcić! Wszak musi mieć co opowiadać przez pół roku a co rozgrzewa konwersację lepiej niż historia o tym jak się prawie na śmierć zakrztusił monetą?

Prognoza pogody mówiła, że będzie zimno, ale bez opadów. Nadzieja jednak umiera ostatnia.

Co to za święta bez śniegu?

Na szczęście miała przygotowane w głowie już z dziesięć wiązanek narzekania i dwadzieścia teorii, dlaczego śniegu w tym roku znowu nie ma.

Dni mijały nieubłaganie a śniegu nadal brak.

W Warzywniaku już tylko o tym się rozmawiało. Nawet proekologiczne postawy budziły się w społeczeństwie i wszyscy zaczynali widzieć sens w tym całym gadaniu o globalnym ociepleniu.

I w końcu nadszedł ten dzień.

Rodzina powitana, w telewizji od rana lecą koncerty kolęd, stół powoli zapełnia się odmrażanymi i odgrzewanymi potrawami, ciasta się kroją,… I tylko śniegu nie widać…

Cóż… Wszyscy zebrali się by odczytać biblię i podzielić się przystawką.

Życzenia już prawie wszyscy poskładali, gdy wtem mała Marysieńka krzyknęła „Śnieg!” I rzuciła się w stronę okna szybciej niż rzucała się na prezenty.

Cała rodzina radośnie podeszła do okien by podziwiać czerwony puch spadający z nieba.

Cz…Czekaj chwilę… Czerwony?

Wszyscy z niepokojem spojrzeli po sobie.

Nosz tyle lat żyję i czegoś takiego nie widziałam! Wzdychnęła zakłopotana babcia Zuzia.

A gdzie pierwsza gwiazdka? Tam świeci! Ale… Czerwona?

Wszyscy sięgnęli po swoje komórki. Młodzi by nagrać zjawisko a ciocie starsze wszelakie by zadzwonić do koleżanek z kościoła i powiedzieć im, że przecież tak być nie może!

Wtem gwiazdy zaczęły mocniej świecić na bezchmurnym, nocnym, zimowym niebie. Kolędy ucichły, bo telewizja zgubiła kanał. Wszyscy się przeżegnali. I wtem jak grom z jasnego nieba trąby niebiańskie zaczęły grać międzynarodówkę! Wujek Mietek odruchowo stanął na baczność i zaczął śpiewać! Ciotka zdzieliła go w łeb, żeby się opanował, babcia złapała za różaniec a dziadkowi zapaliła się świeczka w oku.

Cóż to leci przez niebo? To Mikołaj? Nie! To wujek Putin na dwóch niedźwiedziach gna przez niebo! Rzuca swoje magiczne spojrzenie i gdzie spojrzy prezenty pojawiają się pod choinką!

Dla małej Marysi zamiast iPada, worek pomarańczy, czekoladek i plastikowy Mikołaj.

Dla cioci Wiesi zamiast drogich kremów na zmarszczki i zestawu porcelany, perfumy Currara i nowe ściereczki.

Dla brata Mariusza zamiast karnetu na siłownię i gry na konsole, dostał bon do Pewexu i nowe rękawiczki.

Pewex? Dziwił się… Jego matka tylko spojrzała na niego i się nostalgicznie uśmiechnęła. Ona tak dużego bonu nigdy nie dostała.

Dla niej w prezencie przypadł nowy fartuszek kuchenny i perfum „Być Może”.

A dziadek? Dla dziadka nic się nie zmieniło. Skarpety i podstawowe kosmetyki nadal czekały na niego pod choinką.

Ktoś odpalił znowu telewizor. Plazma jak stała tak stoi. Tylko kolorów coś nie mogła odebrać i obraz jakiś taki nie za ostry.

„Jak zwykle” leciała Bonanza.

Babcia tylko machnęła ręką i zaprosiła wszystkich do stołu. Potrawy się nie zmieniły na szczęście. Tylko zamiast wyborowej na stole stał samogon. I niezmienni nieśmiertelny kompot z suszu. 

O autorze

Młody Rotterdamczyk, na co dzień cicha woda.

Piszę od 13-stego roku życia. Od tej pory prowadziłem kilka blogów, eksperymentowałem z gatunkami, środkami przekazu, zapisałem kilkanaście notesów i zeszytów opowiadaniami, listami, rozprawami, przeczytałem setki książek, które były inspiracją dla kolejnych godzin przy biurku z długopisem.

Gdy wszedłem w dorosłe życie, obowiązki, zawirowania i jego tempo gdzieś wypchnęło mnie z flow. Przestałem czytać książki, pisać. Odłożyłem pasję na półkę i próbowałem się „realizować” w innych dziedzinach.

Ta strona jest niejako moją próbą powrotu do pisania. Chcę by była ona zbiorem (według mnie) najlepszych moich tekstów i fragmentów książki którą piszę.

Gdy nie bawię się w pisarza jestem zwyczajnym człowiekiem. Staram się być dobrym dla innych i spędzić swoje lata robiąc to co kocham z tymi których kocham.