Malenkowicz

Fofo Marzyciel

Mówią, że być marzycielem jest niebezpiecznie. Gdy twój umysł płynie wśród niebieskich obłoków rzeczywistość dookoła nas przestaje mieć znaczenie.

Pogoda była fenomenalna, nic nie miał w planach na resztę dnia, więc Fofo rozłożył się w hamaku.

Jednak po chwili stało się jasnym, że jego umysł nie znosi próżni i bezczynności. A gdybym tak był stwórcą wszechświata? Pomyślał, zamknął oczy i oddał się tej myśli.

Wtem jego oczy wypełniła eksplozja!

Przerażony wyrwał się z potoku myśli i prawie spadł z hamaka. Rozejrzał się ostrożnie dookoła siebie, ale nic się nie zmieniło. Wszystko stało na swoim miejscu, nic się nawet nie przewróciło, słońce jak świeciło tak świeciło i tylko jego pies patrzył na niego jak na niezrównoważonego.

Położył się więc ponownie i uspokoił umysł.

Znów jego oczy wypełniła eksplozja. Tym razem postanowił oddać się wizji.

Jego wzrok podróżował przez ocean ognia. Aż czuł ciepło na swoim ciele. Nie rozumiał jak. Ale było ono dość przyjemne. Czuł jakby unosił się w powietrzu i płynął przez bezkresną przestrzeń. Po chwili wszystko zaczęło stygnąć, w chłodniejszych miejscach zaczęły pojawiać się małe, świecące punkciki. Podpływał do nich a jego oczom ukazywały się młode gwiazdy, nieśmiało świecące w obłokach gwiezdnego pyłu.

Ciekawe czy mogę to dotknąć. Pomyślał i wyciągnął rękę w stronę pyłu, który zaczął się zbierać na jego dłoniach. Gdy zebrał się już większy kłębek postanowił ścisnąć go a pył zamienił się w jedną wielką skałę. Pchnął ją w stronę gwiazdy a ta złapała orbitę i zaczęła krążyć wokół niej.

Uśmiechnął się. Nie wiedział co robi, ale podobało mu się to.

Leciał więc przez bezkres kosmosu i pomagał planetom w tworzeniu się.

Wtem jego wzrok przykuła mała gwiazdka. Biała jak śnieg, cicha, spokojna. Miała w sobie coś co przyciągało go do niej. Zbliżył się więc i obserwował jej piękno.

Nirwana została jednak szybko przerwana, gdy gwiazda wybuchła eksplozją tak silną, że wymiotła go o kilka gwiazd w kosmos. Na szczęście zdążył zasłonić się przed eksplozją.

Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu piękna, biała kulka zdobiła kosmos. Zamiast niej na miejscu był tylko wielki obłok. Równie cichy, spokojny co gwiazda, którą kiedyś był. Tym razem jednak zamiast szczęścia czuł żałobę. Postanowił więc że czas na niego.

Pędził przez bezkres przestrzeni i obserwował, jak gwiazdy łączą się w wielkie chmury, inne grupy kręciły się wokół środka niczym śmieszne wiatraki. Co chwilę gdzieś zdarzała się eksplozja a w innym miejscu nowa gwiazda się tworzyła.

I zobaczył dziwne imperia tworzące się na planetach i rozprzestrzeniające się na inne gwiazdy i galaktyki. Obserwował akt tworzenia i zniszczenia w ich wykonaniu.

Ile czasu już oddawał się tej gwiezdnej podróży?

Wtem zobaczył małą, błękitno-zieloną planetę w bardzo kolorowym systemie jednej z gwiazd. Dziwne żyjątka z bardzo mieszanym skutkiem próbowały dołączyć do gwiezdnej odysei która odbywała się zaraz za ich podwórkiem. Ciągle jednak coś wybuchało, pękało i musieli zaczynać od nowa. Wtem planeta przestała być taka piękna. Zieleń bardzo szybko zaczęła znikać a na jej miejscu pojawiały się martwe, żółte plamy. Woda traciła swój błękitny czar i to chyba przypieczętowało zmagania śmiesznych żyjątek. Zasmucił się tym, ale co mógł zrobić?

One wszystkie, na każdej planecie wydawały się tak delikatne i wszystko poruszało się tak szybko że nie był w stanie zareagować. Bał się, że jego ruchy tylko zaszkodzą.

Znów popłynął przez bezkres przestrzeni. Coraz mniej gwiazd rodziło się by cieszyć jego oko. Przestrzeń zaczynała być przytłaczająco pusta, ciemna, zimna.

Szukał jakiejś gwiazdy by się ogrzać, by znów móc podziwiać jej piękno.

I gdy myślał już, że wszystko umarło, że nie ma nadziei. Znalazł ją! Jedną, samotną gwiazdę dryfującą w przestrzeni. Jej światło było bardzo mizerne i choć próbowała z całych sił nie mogła długo pozostać przy życiu. I ona umarła na jego oczach.

Chłód ogarniał jego ciało… Był nie do zniesienia! Próbował zebrać pojedyncze cząsteczki dryfujące w przestrzeni i zbić je w całość, ale było ich za mało, były zbyt rozproszone.

Czuł, jak zamarza, jak jego umysł gaśnie.

Nie wiedział jak z tym walczyć choć bardzo chciał.

Chciał się obudzić!

Zaczął panikować!

Zebrał w sobie wszystkie siły jakie miał by krzyknąć po raz ostatni!

Gdy to zrobił, wielka eksplozja wypełniła przestrzeń przed jego oczami!

Jego wzrok podróżował przez ocean ognia i czuł ciepło na swoim ciele. Nie rozumiał jak ani dlaczego. Ale było ono dość przyjemne. Czuł, że unosi się w powietrzu i płynie przez bezkresną przestrzeń. Po chwili wszystko zaczęło stygnąć, w chłodniejszych miejscach zaczęły pojawiać się małe, świecące punkciki.

O autorze

Młody Rotterdamczyk, na co dzień cicha woda.

Piszę od 13-stego roku życia. Od tej pory prowadziłem kilka blogów, eksperymentowałem z gatunkami, środkami przekazu, zapisałem kilkanaście notesów i zeszytów opowiadaniami, listami, rozprawami, przeczytałem setki książek, które były inspiracją dla kolejnych godzin przy biurku z długopisem.

Gdy wszedłem w dorosłe życie, obowiązki, zawirowania i jego tempo gdzieś wypchnęło mnie z flow. Przestałem czytać książki, pisać. Odłożyłem pasję na półkę i próbowałem się „realizować” w innych dziedzinach.

Ta strona jest niejako moją próbą powrotu do pisania. Chcę by była ona zbiorem (według mnie) najlepszych moich tekstów i fragmentów książki którą piszę.

Gdy nie bawię się w pisarza jestem zwyczajnym człowiekiem. Staram się być dobrym dla innych i spędzić swoje lata robiąc to co kocham z tymi których kocham.