Gotowanie z dusza
Kolejny dzień upływał nad kolejnym przechodzeniem Wieśka trójki… Już pogodził się z myślą, że ona nigdy nie odpisze. Szkoda. Był święcie przekonany, że pierwsza randka była udana. Ona lubi sushi, ty lubisz sushi jeszcze bardziej niż ją, dostaliście darmowe sake od kelnera, … No czego chcieć więcej?
I już, gdy humor mu przygasał, wibracje zrzuciły telefon z krawędzi biurka. Szybko rzucił się na ratunek zahaczając głową o blat, runął do przodu na tyle gwałtownie, że wyleciał z krzesła…
Telefon? Cały.
Głowa? Fiolet jest w modzie.
Powiadomienie? Od niej.
Hotel? Trivago.
Na szczęście ciągle dzwonił. Odebrał. Serce znów wypełniło ciepło a motyle w brzuchu generowały nowy huragan swoimi skrzydłami. Nie, serio. Zorientował się, że jego organizm zapomniał o funkcjonowaniu przez granie i po prostu nagle poczuł, że musi iść za potrzebą. Niestety Oliwia była gaduła i tak zręcznie nawigowała przez rozmowę, że nie było jak przerwać. W Końcu jednak umówili się na kolację. U niego.
Jezus jaka ulga…
Już myślał, że nici z tego i zaraz dostanie zaproszenie na oficjalną ceremonię pasowania na incela.
Tylko co jej ugotować?
Książka kucharska babci! Staruszka przez lata zebrała pokaźny zbiór przepisów na dania wymyślne, bo i jej kreatywność wybiegała daleko poza standardowe podręczniki swoich czasów. Jej największym specjałem były zupy! W czasach, gdy niczym rodem z Korei Północnej zapisany wręcz urzędowo był kanon Rosół, krupnik, ogórkowa, szczawiowa, kapuśniak. Jej pomysły wybijały się i były miłą odmianą.
Wszystkie zupy improwizowała. „Na oko” dodawała składniki i zapisywała „na wypadek, gdyby jej wyszło”. Inna sprawa, że wychodziło jej zawsze.
5 min w pawlaczu i jest! Znalazł! Zakurzony trochę, ale w świetnym stanie podręcznik. Wybór padł na jej zupę z grillowanych warzyw i makaron z muszlami. Skoczył więc szybko po zakupy i wziął się za pracę. Czas naglił więc postanowił zrobić 2 dania równocześnie.
Wstawił wodę na makaron, muszle czyściły się w wodzie, warzywa kroił i wrzucał na grill, drugi garnek gotował się z bulionem…, ale co dalej?
Chciał rzucić okiem i wtem oba garnki zaczęły się gotować.
Kurde… Gdzie ten przepis?!
Zaczął nerwowo wertować wszystkie strony, przerzucał je jak dziki trufle! Wszystko się paliło, w kuchni panował chaos. Zwłaszcza że warzywa miały dość grilla i kuchnia zrobiła się szara od dymu. Wkurzony trzasnął książkę i pieprznął nią na stół! Nie było czasu! Rzucił się do garnków, zmniejszyć ogień, woda była rozlana już po całej kuchence, szybko ratował warzywa. A przynajmniej te które dało się uratować. Wszystko w nerwach, bo oczywiście sierota oparzyła się kilka razy. Wrzucał warzywa do bulionu i nagle JEBS! Garnek zjechał z palnika i rozlał sporą część zawartości na podłogę. Poślizgnął się na tym i wylądował krzyżem na ziemi….
Chaos był… ogarnięty? Leżał zrezygnowany w kałuży bulionu i ryczeć się mu chciało z własnej niezaradności. No ale… Nie mógł przecież umrzeć w zwłokach włoszczyzny… Podniósł się z podłogi i wtem zobaczył demona siedzącego w rogu kuchni.
Przerażony cofnął się na czworaka aż kuchenka zatrzymała jego taktyczny odwrót.
-Kim jesteś? – Wyszeptał przerażony.
-Nazywam się Askalon. Dawno się nie widzieliśmy!
-Jak to dawno się nie widzieliśmy?
-No normalnie! Ostatni raz widziałem cię na pogrzebie Bożenki! Jezus Oskar, ale ty podrosłeś!
-Na pogrzebie mojej babci?
-A no! Ktoś musiał ją odebrać więc dlaczego nie jej życiowy partner?
W tym momencie już był pewny, że uszkodził sobie coś i to porządnie, gdy wyrżnął na ziemię… Jak jego łagodna jak baranek babunia mogła mieć niby demona jako życiowego partnera?
- Powiedz mi dzieciaku, jak dałeś radę mnie przywołać?
-Nie wiem! Miałeś być zupą warzywną!
-Jezus… Bożenka serio schowała zaklęcie w książce kucharskiej? -Westchnął załamany…
Wtem wstał i rozejrzał się po kuchni.
-Oliwii nigdy nie zaimponujesz takim syfem. Daj mi chwile. -Powiedział i jednym ruchem łapy sprzątnął całą kuchnię a na palnikach zamiast katastrofy kulinarnej porównywalnej rozmiarami tylko do wyniku wyborczego komitetu Zbigniewa Stonogi znajdował się perfekcyjnie ugotowany makaron i zupa warzywna. Oskar nie mógł wyjść z podziwu. Postanowił więc siedzieć w bezruchu ze szczęką w piwnicy.
-Słuchaj młody… Nie powiem ci jak mnie przywołać, bo nie mogę po prostu. I moje dobre relacje z Benią nie dają ci tutaj taryfy ulgowej. A tak przy okazji to przesyła całusy i mówi żebyś nie grał tyle w te gry. Ale wracając… Jeżeli uda ci się kiedyś mnie przywołać to obiecuję ci pomóc z kulinarnymi przygodami jakie będziesz toczył w danym momencie.
-Czekaj, czyli wszystkie pomysły babci były twoje?
-No tak! A myślisz, że dlaczego zawsze robiła „na oko” i spisywała wszystko na bieżąco. Byłem cały czas obok i mówiłem jej co robić. Oczywiście dla kamuflażu w kociej formie, ale…
-CZYLI NASZ PUSZEK BYŁ DEMONEM?!
-Jezus, ale weź tak nie krzycz… Mam wrażliwy słuch! I tak, dla niepoznaki siedziałem jako Puszek. I dokładnie za to jakim okropnym dzieckiem byłeś, nie powiem ci jak mnie przywołać!
Dzwonek do drzwi przerwał rozmowę. Oskar spojrzał na zegarek, to na bank Oliwia.
-Ok, pamiętaj o naszej umowie. -Rzucił na pożegnanie i równie szybko co się pojawił to zniknął w odmętach książki.
A Oskar cały zalany bulionem, poszedł otworzyć drzwi swojej wybrance.