Malenkowicz

Koloseum

Kolejna rozmowa o pracę, kolejny zawód, kolejny zmarnowany czas…

Pomyślał, zarzucając kaptur na głowę.

 Gdyby chociaż nie wiało…

Deszcz padał praktycznie nieprzerwanie od tygodni. Słońce stawało się dawną legendą, która odchodziła w zapomnienie. Odrobina wit.D byłaby fantastycznym luksusem w ten smutny czas. Niestety nie zanosiło się na poprawę pogody. Rotterdam bowiem znał trzy pory roku. Lato, deszczowa i znośna. Pech chciał, że na tą trzecią trzeba było jeszcze poczekać…

Dzień zbliżał się ku końcowi i ciężkie wzdechnięcie to jedyne na co było go stać. Już nawet nie myślał, jak zapłaci za kolację ani co na nią zje… Depresja odbierała mu chęć na jedzenie, picie. Motywacja słabła, ale dyscyplina ciągle trzymała jego serce w ryzach. Nie mógł się poddać. Nie ważne w jakim gównie się znajdował, to nie wydawało się dobrym rozwiązaniem.

A może już się poddał?

Stan nijakości był tak nijaki, że w sumie to nie miał pojęcia czy jeszcze jest w wyścigu życia czy już z niego wysiadł. Brak pracy, znajomych, bliskości… Samotność była chyba jego największym wrogiem. Nic po prostu nie robiło sensu, nic się nie kleiło. Miał coś, lecz nie miał niczego. Przeszłość ścigała go jak wataha wygłodniałych wilków, teraźniejszość podkręcała tylko poziom trudności, przyszłość nie była ujęta w prognozie pogody.

Limbo

 W tym wszystkim tylko nawracało pytanie… Co dalej?

Z kieszeni kurtki wyciągnął papierosy. Ostatnie opakowanie, ostatni papieros.

Miał być przeznaczony na specjalną okazję, ale już tracił nadzieję, że kiedyś się taka trafi a nie chciał by fajeczka zwycięstwa poszła na zmarnowanie.

Wsadził ją do ust i zaczął szukać zapalniczki Wtem gust wiatru wytrącił go z równowagi i papieros spadł prosto w kałużę…

Przewrócił oczami i postanowił usiąść na chwilę pod Jednostką Korporacji. Zdjął kaptur, chciał poczuć chłód deszczu i patrzył tępo w chodnik.

Po chwili para butów znalazła się w jego polu widzenia. Powoli podniósł głowę a jego oczom ukazała się młoda afrykanka w jego wieku. W jednym ręku trzymała parasol a w drugim opakowanie papierosów z jednym wyciągniętym do połowy by się poczęstował.

Podziękował jej i razem odpalili sobie po fajce.

W ciszy.

Niemym zrozumieniu.

Gdy nadszedł czas rozstania, dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem i powiedziała Cokolwiek teraz przechodzisz, pamiętaj, że to lepsze niż więzienie.

Lekki uśmiech ozdobił jego twarz lub tak mu się wydawało, a nieznajoma zniknęła równie szybko co się pojawiła.

Wtem deszcz przybrał na sile, z nieba zleciała ściana deszczu!

Postanowił się zbierać, gdy nagle ze wszystkich stron wyskoczyła policja i nim się obejrzał, siedział w radiowozie. Trafił prosto do celi, proces miał się odbyć w przyśpieszonym tempie.

Skołowany, lecz zrezygnowany tylko wzruszał ramionami. Rzeczywistość była jednym wielkim absurdem, ale nie dbał już o to i tylko mordował brutalnie każde oznaki pozytywnego myślenia.

Rozprawa faktycznie odbyła się trybem przyśpieszonym choć na werdykt i tak musiał poczekać.

A werdykt brzmiał: Winny

Skazany za zbrodnię najcięższą, ocierającą się o granice bycia niewybaczalną.

Skazany za poddanie się, skazany za skazanie siebie na wieczne skazanie.

Skazany za skazanie siebie na mrok i pustkę.

Skazany za wielokrotne morderstwo z premedytacją zagrożonego wyginięciem gatunku Myślenius Pozywynius.

Skazany za pracę na usługach demonów przeszłości

Skazany za handel organami na czarnym rynku cukru

Skazany za nie bycie skazanym wcześniej

Skazany za bycie skrzywdzonym przez świat wbrew swojej woli

Skazany za podążenie za tym wyrokiem

Skazany na miesiące tortur.

Akceptuję wyrok wysoki sądzie

Potrójne uderzenie młotku sędziowskiego rozniosło się po całej sali, na której panowała grobowa cisza.

Publiczność: nieobecna.

Skazany był odprowadzany do odbycia kary i choć dawno się poddał to serce biło jak szalone.

Nie wiedział wszak co go czeka, gdzie jest ani w sumie to po co tam jest. To wszystko było snem, z którego czuł, że może się w każdej chwili obudzić.

Ale czy na pewno?

Korytarz nie miał końca, teraz czuł jeszcze bardziej że śni i że jest w jednym z tych horrorów, w których biegniesz w miejscu.

Na szczęście jednak to nie była prawda.

Drzwi zostały otwarte a w nich stała purpurowa szamanka. Jej zadaniem było przygotować go na tydzień w Koloseum, w którym miał walczyć o swoje przetrwanie. Koloseum miało być jego torturą a przeciwnikiem w nim demony, na których usługach prowadził swoje życie.

Strażnicy zamknęli drzwi za nim.

Nie miał innego wyboru jak poddać się zaklęciom i tajemnym sztukom którymi władała bordowa druidka.

Czar za czarem rzucała obronne aury na niego. Jedna na serce, druga na rozum, trzecia na nogi. I choć nie był biegły w sprawach magii i kolejne aury sprawiały mu ból to czuł, że po każdej jednej stawał się silniejszy. Wiedział, że musi to po prostu przetrwać.

Po chwili ból czarów był coraz mniejszy a razem z nim rany, które przynosił z kolejnych tygodni w Koloseum.

Ból walk odchodził a wizyta u szamanki stawała się przyjemnym rytuałem kontrolnym który przedłużał mu bilet do Koloseum.

I wtem astrologowie ogłosili, że nadeszła trzecia pora roku.

Słońce powoli pozbywało się puszystej pierzyny, wiatr i deszcz nabierały ludzkich rozmiarów i przestawały pracować w nadgodzinach, ilość walk w Koloseum zmniejszała się.

Biała flaga opuściła maszt a demony przeszłości widząc, że nie mają czego szukać na arenie zaczęły szukać pracy w cyrku.

Uwolnienie zbliżało się wielkimi krokami i choć smutek wypełniał jego serce, bo wiedział, że coraz bardziej zbliża się ten czas, gdy spotka swoją druidkę po raz ostatni to po raz pierwszy od dawna czuł nadzieję. Serce wypełniała siła i wdzięczność, dla szamanki która wyewoluowała z roli niezbędnego medyka do roli Yody, który ramie w ramię regularnie szedł z nim w stronę bram areny by stoczyć kolejne zwycięskie bitwy.

Tym razem droga była inna, wiodła przez ten sam długi korytarz jak pierwszego dnia a na jej końcu zamiast demona, było słońce.

I gdy pokonywali razem ten ostatni wspólny odcinek, czuł, że wyrok wcale nie był wyrokiem, lecz receptą.

Receptą na +10 do siły

Receptą na +20 do szczęścia

Receptą na +200 do nadziei.

Receptą na odzyskanie siebie.

I gdy doszli do bram, spojrzał na druidkę po raz ostatni i wymienili się uśmiechem po raz ostatni.

Czas był dla niej by realizować nowe recepty a dla niego by odłożyć zbroję w stan spoczynku.

Wiedział, że nigdy jej nie zapomni i że już zawsze będzie wdzięczny za całokształt twórczości.

To był piękny, słoneczny dzień w Rotterdamie.

A wraz z ciepłym powietrzem, serca ludzi tak jakoś cieplejsze.

I idąc nad rzeką myślał o tej przygodzie

Prognoza pogody w końcu zaczęła podawać przyszłość.

I nie mógł się nie zauważyć

Że to było serio lepsze niż więzienie.

O autorze

Młody Rotterdamczyk, na co dzień cicha woda.

Piszę od 13-stego roku życia. Od tej pory prowadziłem kilka blogów, eksperymentowałem z gatunkami, środkami przekazu, zapisałem kilkanaście notesów i zeszytów opowiadaniami, listami, rozprawami, przeczytałem setki książek, które były inspiracją dla kolejnych godzin przy biurku z długopisem.

Gdy wszedłem w dorosłe życie, obowiązki, zawirowania i jego tempo gdzieś wypchnęło mnie z flow. Przestałem czytać książki, pisać. Odłożyłem pasję na półkę i próbowałem się „realizować” w innych dziedzinach.

Ta strona jest niejako moją próbą powrotu do pisania. Chcę by była ona zbiorem (według mnie) najlepszych moich tekstów i fragmentów książki którą piszę.

Gdy nie bawię się w pisarza jestem zwyczajnym człowiekiem. Staram się być dobrym dla innych i spędzić swoje lata robiąc to co kocham z tymi których kocham.